poniedziałek, 28 maja 2012

Wszystko rajsko

Zostałam spacerowym tytanem :) Ale w kuchni nadal króluję. Niepodzielnie.

Dziś zrobiłam swoje pierwsze w życiu pierogi. Moje ruskie były niedosolone, ale za to ciasto sprężyste i cienkie. Pękam z dumy. Jeszcze trochę podszkolę się w smażeniu wrapów i zabiorę się za naukę robienia makaronu.

To chyba początki "wicia gniazda" :)

Barbie kopie, jej ojciec leży z grypą, a ja walczę z żywiołami.

środa, 23 maja 2012

Marchewka, musztarda i pęcherze

Jestem głodna. A może tak mi się tylko wydaje?

Wczorajsza reprymenda dość mocno mną wstrząsnęła. Tak bardzo pochłonęła mnie walka z anemią oraz oddawanie się radościom ciąży i błogiemu lenistwu, że zapuściłam się na amen. Niby wyglądam dobrze i świeżo, krągłości są proporcjonalne i nie rażą, to jednak waga nie kłamie.

Ponieważ kiepsko działają na mnie postanowienia "od poniedziałku", styl życia i dietę postanowiłam zmienić od razu. Po powrocie od lekarza razem z psem Rysiem odbyliśmy godzinny spacer. Japonki nie są najlepszym obuwiem na tego typu wyprawy. Rysiek coś tam mruczał na ich temat, ale zlekceważyłam go. Dziś trochę żałuję. Uratował mnie Sudocrem ;)

Dziś również byłam na całkiem pokaźnym spacerku - ze Starego Mokotowa na Mokotowską do biblioteki (skąd wyszłam z 10 kg książek do kolejnego eseju ;) ), a potem świńskim truchtem do Karmy na Pl. Zbawiciela. Niby na słabą americanę z mlekiem sojowym, ale tak naprawdę pęcherz poczuł zew natury ;)
Wieczorem pewnie znowu przeczołgam Ryszarda. Tym razem w trampkach.

Przed ciążą wielokilometrowe spacery były dla mnie normą. Teraz puchnę. Dosłownie. Wierzę, że po dwóch tygodniach będzie lepiej.

Barbie bardzo podobają się te spacery. Jest spokojna i nie wierzga. Miła odmiana, zwłaszcza, że dziś nad ranem pierwszy raz porządnie mnie skopała :)

Najgorzej jest z jedzeniem. Mam wilczy apetyt i co dwie godziny jestem głodna. Nie da się tego przeskoczyć i raczej nie ma sensu z tym walczyć. Ale od wczoraj karmię Barbie inaczej. W ciągu ostatnich 5 miesięcy stałam się mistrzem lepienia domowych tortill i smażenia frytek belgijskich. Nie ma w nich nic złego, tyle, że ja jadłam dokładnie takie porcje, jakie wcinał ojciec Baśki. Czyli bycze. Modyfikacja polega na tym, że zamiast kanapek  była jedna kanapka, cztery rzodkiewki, dwie garście sałaty z rodzynkami i musztardą (ma gigantyczną przewagę nad majonezem, serio)...
Siedzę do drugiej nad ranem, nie ma bata, abym ostatni posiłek jadła o 18.

Dziś zamiast kanapek - kanapka i miseczka jogurtu z orkiszem, otrębami i rodzynkami. Na obiad ojciec Basi dostał resztę chilli (swoją drogą zdrowe i dobre - wołowina, pomidory i dużo roślin strączkowych), ja zaś dwie starte marchewki z garścią rodzynek, łyżeczką masła (dobrze robi beta karotenowi) i musztardą.

Marchewka z musztardą będzie moją bronią w walce z głodem :) I koniec ze słodkimi syropami do rozcieńczania. Tylko woda, kawa zbożowa i lekkie herbatki.
Na obiado-kolację zrobię odtłuszczone parówki z indyka w sosie z pomidorów i brązowy ryż. A jutro. Na bogato - pieczone udka z kurczaka  frytki. Tyle, że frytki też będą pieczone, a zamiast sosu majonezowego - jogurt grecki.

To wszystko razem powinno sprawić, że reszta ciąży upłynie nam lżej.

Jak Wam się podoba?

wtorek, 22 maja 2012

A jednak

będzie Basia. Dziewczyna na schwał, wszystko modelowo, serduszko i główka pracują, macha rękami i nogami jak wiatrak. 0,4 kg żywej wagi i 19 cm ruchliwego ciałka.

Miło było ją zobaczyć. Nawet ojciec dziecka się wzruszył i zapowiedział, że podczas porodu będzie łkał jak bóbr.

Łyżka dziegciu? Zostałam zbesztana z powodu swojej wagi. Tak jak przypuszczałam, jestem zdecydowania ze gruba. Albo raczej za ciężka. Prawie 72 kg. Pan Doktor straszy, że jak tak dalej pójdzie to będę rodziła ważąc 90 kg.

I co teraz? Odchudzać się nie wolno, jeść trzeba. Grrr... Jestem na siebie zła.

Prażynki

Pies Ryś leży plackiem. Właściwie to oboje leżymy, bo zarówno Ryszard, jak i Barbie kiepsko znoszą upały. Baśka spokojna, pies aż za bardzo. Słabe to to, bo wczoraj miało głodówkę i sensacje żołądkowe. Taka już rysia uroda, że raz w miesiącu (albo trochę częściej) zmienia się w starego i niepanującego nad swoim ciałem psa. Zamiast w podskokach, wlecze się ciężko do windy i patrzy smutno na każdy kupi placek albo kleks wymiocin, które zostawia na podłodze. Mówimy wtedy do niego cicho i czule, żeby nie czuł się winny. Nie ma powodów.

Mamy dziś dzień lenia. Na obiad wczorajsze chilli. Ugotowałam za to tonę ciecierzycy i gdy tylko wystygnie, będę pakowała ją do mrożenia. Chciałam również zrobić sobie słynny żel z siemienia lnianego, ale wyszedł mi tak glutowaty, że nie byłam w stanie przepuścić go przez sitko, więc zamiast w słoiczku, wylądował w zlewie.

Leżymy i czekamy. Wieczorem jedziemy oglądać Barbarę na USG. Ojciec Baśki ma niejasne przeczucia, że tym razem okaże się ona Ludwikiem. Kurcze, już się przyzwyczaiłam do myśli, o małej księżniczce...


niedziela, 20 maja 2012

Stek złośliwości

Oglądam "Surowych rodziców" na TVN ( tak naprawdę czekam na "Prawo Agaty"). Z każdym odcinkiem jestem coraz bardziej zażenowana scenariuszem i bohaterami. Nie nastolatkami, ale tytułowymi "surowymi rodzicami". Ich naiwność, patos w każdym wypowiadanym słowie i sztuczna dobrotliwość wywołują u mnie mdłości i soczyste wiązanki przekleństw. Koszmarek.

Tak naprawdę to pewno wściekam się tym bardziej, że koszmarnie chce mi się palić. Ojciec Baśki gra w piłkę, więc nie wydałoby się nawet. Już nawet zjechałam windą na dół. Zawróciłam w okolicy skrzynek na listy. Życie z dzieckiem i papierosem to nieustanna walka. Znów 1:0 dla Baśki.

Grunt to sobie nie popuszczać. Żadnych "jednego piwa" czy "jednego tatara".

czwartek, 17 maja 2012

Porządki

Dziękuję Wam za rady i mrożące krew w żyłach paznokciowe historie. Chyba faktycznie zostawię pazurki Barbie same sobie i założę jej na łapki bawełniane rękawiczki :D Skoro nie bardzo potrafię zająć się własnymi paznokciami, może lepiej żebym nie zostawała manicurzystką córci ;)

Zrobiłam porządki w szafie. To już trzeci remanent w ciągu ostatnich 21 tygodni. Przytyłam 10 kg. Mam cichą nadzieję, że Barbie Waży co najmniej 8, reszta zaś to mój monstrualny biust. DD 75.

Gdyby nie to, że w szafie mamy wygrzebałam ostatnio kilka namiotów i wdzianek Demisa Roussosa, nie miałabym się w co ubrać. Chociaż nie, przesadzam. Mam kilka ładnych, ba, nawet seksownych gór, za to poważny deficyt w kategorii spodni i spódnic.

Stopy urosły mi o rozmiar, więc biegam w jednorazowych/jednosezonowych baletkach i japonkach. O włosach lepiej nie mówić. Przestały się kręcić i nie dadzą się całkowicie wyprostować. Zostałam "królową kitki" i "dziewczyną z frotką".

Ojciec Baski zachwyca się tym wszystkim i komplementuje powiększający się brzuszek, uwielbia biust wielkości arbuzów i adoruje każde wgłębienie zwiastujące cellulit. Niby mam lustro, ale czuję się jak krzyżówka Wenus z Milo (jestem niezręczna i bezradna ;) i Heleny Trojańskiej. Cudna sprawa.

Moja kresa to wciąż linea alba i już zaczynam się martwić, że nigdy nie stanie się  linea negra.  No właśnie, czy zawsze na brzuchu pojawia się ta ciemna kresa? A pępek? Czy zawsze robi się wypukły?

Hę?

środa, 16 maja 2012

Strachy

Czekam na Barbie z utęsknieniem. Czeka na nią jej Tato. Czeka nawet pies Rysiek (co tak naprawdę wabi się Torys, ale pozwalamy sobie z nim na pewne poufałości). Czeka, bo wytłumaczyliśmy mu, że mała dziewczynka w domu nie będzie dla niego zadnym zagrożeniem - to po prostu kolejna osoba, która będzie go bardzo kochała.

Baśka ma już dwa polarki, które czekają, aby ją ogrzać. Ma też matkę, która ma stany lękowe. Czego się boję.

OBCINANIA BARBIOWYCH PAZNOKCI

Nic tak bardzo mnie nie przeraża, jak małe dziecięce paluszki u wiecznie machających rączek i wierzgających stópek. Boję się, że zrobię małej krzywdę. albo wyjmę sobie oko nożyczkami. Myślicie, że będzie kochała mnie taką, bez oka?

Poza tym, jestem cholernie dzielna. A przynajmniej staram się. Właśnie wyklarowała się wizja, że co drugą (a może nawet każdą) noc będziemy spędzały same. Staram się nie panikować. Wychodzi mi umiarkowanie dobrze. Jeszcze wczoraj beczałam, że zostałam samotną matką. Dziś jest znacznie lepiej. Już nie beczę. Staram się również nie myśleć.


wtorek, 15 maja 2012

Amplituda dobowa

Hormony szaleją.

Wczorajsze beczenie, które osiągnęło apogeum, gdy ojciec Barbie wrócił do domu, płynnie przeszło w mega migrenę. Całą noc męczyły mnie dziwne obrazki związane z ciążą, ale obudziłam się wesoła jak skowronek.

Oczy mam tylko zapuchnięte.

Wszystkie chmury znad czoła odpłynęły. Teraz są na niebie. Spacer z Ryśkiem nie będzie najprzyjemniejszy.

Ale latam jak fryga. Kawa zbożowa z miodem, olejowanie włosów, kąpiel. Gulasz bez udziwnień (na specjalne zamówienie ojca Baśki). A szkoda, miałam ochotę zmienić zwykłą łopatkę wieprzową w coś bardziej wyszukanego. Suszone pomidory, pieczarki, czarne oliwki. Trudno.

Dziś będę czytała. Skończę "Zacisze 13. Powrót" Olgi Rudnickiej. Straszna grafomania i chała (pseudo Chmielewska), ale unikam ostatnio wrażeń  i wzruszeń. Sama ich sobie dostarczam (patrz wczoraj).

Potem będę już dobierać lektury specjalnie pod kolejny esej. Albo i nie.

poniedziałek, 14 maja 2012

Głupie pytania

Obejrzałam właśnie film, który miał mnie podnieść na duchu i rozbawić, a zamiast tego doprowadził do płaczu i utwierdził w przekonaniu, że powinnam trzymać się z daleka od telewizora.
"Jak ona to robi" z SJP to sól na rany bezrobotnej ciężarnej. Wiem, że ta historia ma pokazać, ze da się łączyć błyskotliwą karierę z macierzyństwem, ale w mojej głowie został tylko przekoloryzowany obrazek tego, jak wiele tracę siedząc w domu.

A wszystko przez to, że ojciec Baśki jest na "służbowym" spotkaniu z zupełnie prywatnymi kumplami. Spotkanie mogłoby trwać dwie godziny. Trwa już pięć i nie spodziewam się, by dotarł do domu przed północą.

Oczywiście chodzi o zazdrość.

Zazdroszczę mu pracy, kolegów, własnych spraw. Zazdroszczę mu tego, że wychodzi, ma własny świat, do którego ja nie mam wstępu. Zazdroszczę mu i przez to jeszcze bardziej nienawidzę swojego życia.

Cieszę się z Basi i czekam na jej narodziny z niecierpliwością, ale perspektywa przyszłego życia (które w tej chwili jest dla mnie tożsame z jego końcem) dobija mnie. Nie nadaję się na kurę domową. Mogę smażyć kotlety i jeździć na odkurzaczu, ale nigdy nie będzie sprawiało mi to radości.

Nie potrzebnie oglądałam to głupie filmidło. Bez niego popłakałabym sobie trochę, może jeszcze raz za kilka tygodni, ale w końcu udałoby mi się przekonać siebie samą, że jestem szczęśliwa. I może zaczęłabym w to nawet wierzyć?

A tak to beczę. Dzisiejsze mielone będą przesolone.

Wielokrotności

Baśka rozpycha się dziś bezwstydnie. Czuję, jakby miała nie dwie nóżki, a parę par. Nie sądziłam, że takie małe stópki mają tyle pary. Ale dobrze ją w sobie czuć.
Od kiedy zaczęła wirować czuję się pewniej. Wcześniej trudno było mi uwierzyć, że naprawdę tam jest.

Teraz leżymy razem z Ryśkiem. Rysiek pochrapuje, pomrukuje,a tylne łapy mu podrygują. Widać śni mu się coś niesamowitego, bo strzyże też prawym uchem i furkocze chrapami. Lubię przytulać się do niego, jest aksamitny i ciepły.

Odpoczynek nam się należy. Zjadłyśmy z Baśką (lubię mówić i myśleć, że jemy razem - ma mniejsze wyrzuty sumienia) sto kanapek z wędzonym pstrągiem i sto bananów, co popiłyśmy milionem albo i milionami łyczków wody.

Wyrobiłyśmy też masę na wiele kotletów mielonych na wiele obiadów. Na pewno na cztery. Albo trzy duże. Albo i nie. Przygotowałyśmy też mięso na jutro. Jeszcze nie wiem, co Baśka wymyśli. Ja zjadłabym pieczarki.

Albo tatara. Nie piję, ale Barbie od dawna marudzi, że ma ochotę na piwo. Albo cydr.

Chyba zasnęła... To może ja też?...

niedziela, 13 maja 2012

Obżarstwo i inne rozkosze

Bardzo się bałam ostatniego tygodnia, ale udało mi się go przeżyć niemal bezboleśnie. Nie licząc łez wylanych na fotelu dentystycznym.
Właściwie to ostatnie dni minęły mi niepostrzeżenie i nawet nie wiem, na czym je strawiłam. Wyrzucam sobie teraz, że nie głaskałam Ryśka, tyle ile pies by chciał, nie spisałam wszystkich przepisów na rybę, których potrzebuję i nie przeczytałam aż tyle, ile sobie założyłam.

A tu zaraz przyjedzie po nas - Ryśka i po mnie - ojciec Baśki.
Czyli mój konkubent.

Właśnie skończyłam 20 tydzień ciąży. Baśka wygląda na zdrową i dzielną dziewczynkę. Jest dość grzeczna, czasem zapominam, że jestem "błogosławiona". Barbie przypomina o sobie dopiero wtedy, gdy kładę się spać - wiruje niczym chomik w kołowrotku. Dość przyjemne uczucie. W połączeniu z burzą hormonów działa lepiej niż niejeden wyciskacz łez.

Tyle, że ja ostatnio poryczałam się oglądając blok reklamowy...

Wiele się ostatnio zmieniło. Wygląda na to, że udało mi się pokonać depresję (co by nie mówić, Barbie bardzo pomogła) i wrócić do żywych. Będę się chwaliła - udało mi się napisać pierwszy od roku esej i dostać zamówienie na kolejny.

Czuję się dobrze i wszystko wokół postrzegam jako dobre. Nie chcę tego przegapić. Ani zapomnieć. Będę notować.

Tymczasem.